Weekend w Krakowie należał do jednego z najciekawszych w tym roku. Dotyczy to nie tylko imprezy, którą zagrałem w klubie Moliere, ale i pobocznych aspektów. Grupą docelową okazał się przedział wiekowy 25-45 lat i pomimo najlepszych chęci ciężko było ich rozruszać najbardziej soczystym funkiem czy disco boogie. Przejawy aktywności na parkiecie nadeszły dopiero przy mash-upach. I nie mówię tutaj o totalnie wyrwanym z kontekstu wystroju klubu - sala egipska, zacisze Ludwika XVI czy boazeria ze sceną. Poprawa humoru nastąpiła dopiero na afterparty w bardzo charakterystycznym Kitschu, gdzie kleista podłoga o 7 rano przy barze wymagała od osób przy niej przechodzących nie lada wysiłku, aby poczynić choć parę kroków w kilkuwarstwowej zaprawie. Gdy zgłodniejecie po nocy pełnej wrażeń, polecam żurek z ziemniakiem w Gospodzie Hulajdusza (5 zł). Parę kroków dalej możecie przejść się po najpiękniejszym Rynku w Polsce. Uwielbiam to miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz