Z miłości do puchu, nie wytrzymałem czekania na kolejny sezon, więc zacząłem surfować na asfalcie. Pierwszy sv, który zobaczyłem był 411VM (rocznik 99), jeżeli nie liczyć kultowej love story na uretanowych kółkach - Trashin'. Scena, w której zza wzniesienia, niczym Bonaparte, wyłaniał się czarny charakter ze swoimi żołnierzami bujającymi się po całej szerokości jezdni, rules! Tak samo jak scena pościgu, z tak wielokrotnie przeze mnie katowanym Circle Jerks - Wild In The Streets. Na starcie setup kupiony w prawdziwie undergroundowym Mentorze (kto pamięta ten wie), nie robił szału, ale był o niebo lepszy od deski o smukłych kształtach ala Kalifornia '69 i plastikowymi (sic!) truck'ami, którą dostałem na komunię. Z czasem wymieniłem na Black Label i Tensory z porządnymi łożyskami. Szkoda, że nie wpadłem na pomysł używania shin padów w czasie uczenia się kicka. Piszczel jeszcze byłby cały. Młodym adeptom sztuki jazdy na wyprofilowanym klonie polecam ekonomiczny zakup zwykłych ochraniaczy piłkarskich. Więc czemu nie zacząć od początku czyli od intra? Kiedyś proste (Blind Days), później już będące dobrze zmontowanym kolażem ujęć (Transworld czy 411VM), a teraz doszliśmy do tego punktu w historii skateboardingu, gdzie jego budżet dochodzi do kwoty zbliżonej do teledysku MTV i takowej stylistyki, czysta fabuła, czy też pirotechnicznej wirtuozerii, jak również reżyserowaniu sceny początkowej przez takich kotów jak Spike Jonze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz