Pozycje obowiązkowe - Da Bush Babees "Gravity"
"Sporo czasu minęło od ostatniej odsłony, równie wiele się działo, co sprawiło, że nie miałem czasu lub chęci/serca do napisanie kolejnej części mojej czytanki. Ale najwyższy czas zrzucić pożółkłe liście lenistwa i zabrać się do roboty.
Ostatnio delikatnie podśmiewałem się z magicznych właściwości nowojorskiego Brooklynu, który jak za sprawą magicznego zaklęcia zamienia zwykłych ludzi w świetnych emcees, beatmakerów, tancerzy etc. Dziś musze przyznać, że przestaję się uśmiechać i zaczynam szczerzę podziwiać to miejsce, bo to co tam się dzieje powinno zostać udokumentowane.
Zakładam, że ze słowami „taa, jasne” czytaliście poprzednie zdanie, więc pozwólcie że przytoczę Wam historie trzech młodych ludzi, którzy za górami, za lasami w ciepłych i biednych krajach przyszli na świat. Nie wiedzieli wtedy jeszcze, że są wybrańcami, że niebawem, jak magnes przyciągnie ich Brooklyn i zrobi z nich świetnych raperów, prawie jak w fabryce gwiazd. W skład owej naznaczone trójcy wchodzili: Y-Tee ze słonecznej Jamajki oraz Mister Man i Kaos z równie słonecznego Trynidadu. Nie trudno się więc domyślić jakiego koloru skóry są nasi przyjaciele i jak zostali umuzykalnieni przez swoich ziomków. Dedukując szybko wychodzi na to, że rekruci wytypowani przez wyższą istotę do pobytu w brooklyńskiej akademii Hip-Hopu muszą spełniać kilka podstawowych wymagań, takich jak: odpowiedni kolor skóry, szlachetne pochodzenie (najlepiej czarny, biedny ląd) oraz równie szlachetne, wspomniane już korzenie muzyczne. Czyż bohaterowie dzisiejszego odcinka nie są stworzeni do tej roli? Słusznie, są jak cholera.
A w telegraficznym skrócie było tak: jakieś szesnaście lat temu Mr. Man uczestniczył w pokazie umiejętności nijakiego Kaos’a, po którym zaproponował mu współpracę. Nie zastanawiając się długo założyli skład Da Bush Babees. Po niedługim czasie Mr. Man zasugerował pomysł zaprzęgnięcia do składu trzeciego gracza o reagge’owym zacięciu, gdyż taki właśnie smaczek marzył mu się w jego składzie. Tym sposobem do ekipy dołączył Y-Tee, który myślą, mową i zachowaniem dawał świadectwo swojego jamajskiego pochodzenia. Cała trójka zabrała się do roboty, zaczęła dawać co raz to więcej koncertów, zjednując sobie w ten sposób co raz to więcej fanów rosnąc w siłę z dnia na dzień. Ku uciesze wszystkich na koncertach takich często bywali reprezentanci większych lub mniejszych kramików muzycznych ze słowem „recordings” w nazwie, którzy łowili tłuste sztuki hiphopowego narybku. Łowy trwały niecałe dwa lata, a szczęśliwcem okazała się wytwórnia Reprise/Warner Bros. Records, która w 1994 roku podpisała z grupą kontrakt na ich debiutancka płytę zatytułowana „Ambushed”.
Debiutancki album wydany w konkretnej wytwórni, wyprodukowany po trochu przez członka A Tribe Called Quest Ali Shaheed Muhammad’a , Salaam’a Remi, oraz młodziutkiego wówczas, a obecnie magnata muzycznego - Jermaine’a Dupni rokował szalenie pomyślnie. Pomimo mocnych pleców producencko – wydawniczych, Da Bush Babees mieli wsparcie formacji Native Tongues, pozytywnie nastawionej do świata, afrocentrycznej organizacji zrzeszającej (na samym początku istnienia) takie sławy jak De La Soul, ATCQ, Jungle Brothers lub Prince Paul… cos jeszcze? Tak uzbrojonych trzech wspaniałych darować sobie mogło jubilerskie amulety i błyszczące felgi. I tak byli superfajni. Ciepłe przyjęcie debiutu solidnie połechtało ego chłopaków i zmotywowało do przygotowania kolejnego materiału, który udało się zgromadzić w dwa lata.
W przyszłą środę, 15 października przypadnie dokładnie 12 rocznica premiery drugiego albumu Da Bush Babees, zatytułowanego „Gravity”. Krążek ujrzał światło dzienne po raz kolejny dzięki wytwórni Warner Bros. Records, która z pewnością była dumna z dobrej inwestycji. Produkcją albumu zajął się jak poprzednio Ali Shaheed Muhammad jak również Mr. Man, Rahzel, Shawn J. Period, Posdnous oraz Sharles Harrison. Po raz kolejny ekipę otuliła coraz bardziej upierzonym skrzydłem formacja Native Tongues i się zaczęło: koncerty, audycje radiowe etc. Album został świetnie przyjęty i zaczął wspinać się na wysokie miejsca list przebojów. Jako ciekawostkę odnotować można fakt, iż Album „Grvity” uznawany jest za katapultę, która wystrzeliła wysoko pod niebiosa hiphopowego geniusza, człowieka o niesamowitym głosie i jeszcze lepszych umiejętnościach, samego Mos Def’a, który pojawił się w kilku utworach tegoż albumu, dając próbkę swojego wszechstronnego daru.
Proponuję zwrócić uwagę na nazwę albumu. Grawitacja jest dla chłopaków z DBB siłą sprawczą wielu epizodów życia każdego człowieka, o życiu też jest cała płyta, lecz trudno jest ją jednoznacznie sklasyfikować. Osobiście skłaniał bym się ku świadomym rymom, z odrobina braggów i mnóstwa dobrego nowojorskiego wajbu. Ale nie o szufladki i zakładki tu chodzi. „To ma pływać, to ma głową kiwać” jak nawinął Numer Raz, a „Gravity” jest lustrzanym odbiciem tego cytatu. To energetycznie i technicznie świetnie nawinięta pozytywna płyta, a o czym nawijają Da Bush Babees? Sprawdź, bo warto. Szczerze polecam."
Gallery
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz